To już ostatni wpis dotyczący naszej wakacyjnej podróży po Rumunii i Mołdawii. Tym razem nie…

Po krótkiej wizycie w Maramureszu, udaliśmy się do kolejnej interesującej nas części Rumunii, do Bukowiny. Region ten słynie przede wszystkim z dwóch rodzajów atrakcji – średniowiecznych klasztorów z częściowo zachowanymi polichromiami zewnętrznymi i „polskich” wiosek, o których będziemy jeszcze pisać.

Część cerkwi klasztornych została wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO – w miejscowościach Arbore, Vatra Moldoviței, Voroneț, Mănăstirea Humorului, Pătrăuți oraz Suczawa. Tym razem nie będę się jednak rozpisywać na temat zabytków, gdyż tym, co zaintrygowało nas najbardziej było coś zupełnie niespodziewanego w takim miejscu…
Wandale sprzed dwustu lat
Niewiele brakowało, a przeszlibyśmy obok tych ścian obojętnie. Bo kto by się przyglądał wyrytym przez niesforną młodzież napisom na murach, kiedy przed oczami mamy resztki zachowanych malowideł z późnego średniowiecza, których nasze wnuki, a być może nawet nasze dzieci mogą już nie zobaczyć. Malowidła bowiem, narażone na bezpośrednie działanie warunków atmosferycznych, a w szczególności niszczycielskich zimowych wiatrów, kurczą się w oczach. Coś nas jednak tknęło i przeczytaliśmy, kto sobie pozwolił na niszczenie średniowiecznych dzieł.


Z napisów zaczęły się wyłaniać cyferki… 1828, 1879, 1899… nie, to niemożliwe, to jakiś żart… 1907, 1830, 1881. „Maciek, czy ty widzisz to samo co ja?”. I w tym momencie zabytkowe polichromie przestały dla nas istnieć. Wyobraziliśmy sobie ludzi, którzy wyryli swoje podpisy w tym miejscu prawie dwieście lat temu. Coś co było wtedy aktem wandalizmu, teraz zdawało się być czymś uroczym, intrygującym. To było nasze odkrycie i największa atrakcja Bukowiny. Zaczęliśmy przypatrywać się tym napisom z bliska, odszyfrowywać dane i zgadywać pochodzenie delikwentów.


Kolejne w naszych głowach pojawiło się zaskoczenie. „Ale jak to? Czyli rycie scyzorykiem po ścianach nie zostało zapoczątkowane przez nasze pokolenie? Nasi dziadkowie i pradziadkowie też to robili?”. I ulga… bo wiecie, mi bardzo często wstyd jest za ludzi z mojego pokolenia. A to odkrycie sprawiło, że przestałam się wstydzić. No, przynajmniej za tej jeden element naszej „kultury”. Z tą myślą wróciliśmy do szukania perełek na ścianach klasztoru, a było ich tam naprawdę sporo.




Muszę przyznać, że do końca nie wierzyliśmy w to, co widzimy. Było to dla nas absurdalne do tego stopnia, że zapytaliśmy się mnichów, czy te napisy są autentycznie tak stare, na jakie wyglądają. Potwierdzili i przy okazji wyjaśnili ich pochodzenie. Kiedy tereny Rumunii znajdowały się pod rządami obcych państw, klasztory te były w zupełnej rozsypce. Mnichów przepędzono, budynki częściowo zniszczono, a ruiny cerkwi były miejscem spotkań okolicznej młodzieży – stąd tak dużo nazwisk austriackich.
Jeśli spodobał Ci się ten wpis, zobacz pozostałe z Rumunii i Mołdawii.
Pierwszy raz widzę kościół, cerkiew lub monaster gdzie takie polichromia są także na zewnątrz! 🙂 Dziwnie to wygląda. Nie rozumiem tylko za bardzo faktu i ekscytacji, czemu większą wartość w tym momencie mają owe wandalizmy nad średniowiecznymi (!) polichromiami 🙂 Owszem, jest to tylko dowodem na to, że malunki nie były podmalowywane a przynajmniej od 1845 roku, a to czyni je jeszcze bardziej niesamowitymi i fakt, że są one przecież na zewnątrz. Odnośnie wandalizmów na murach, niekoniecznie fajnie że są one w tym właśnie miejscu ale gdyby były gdzie indziej to pewnie dawno by ich już nie było a zabytkowy monaster stać musi. Niemniej można z nich właśnie wiele wywnioskować o stanie i rozwoju piśmiennictwa w owych czasach, o sposobie datowania (3 zdjęcie od góry) a także o naturze piszącego, nie wspominając już o naleciałościach różnych krajów. Mnie podobają się linie pomocnicze, które narysował/a sobie A.Klauser -widać, że bardzo się starał/a 🙂 No ale nie da się zaprzeczyć -są one teraz same w sobie też zabytkiem.
Jimi, na Bukowinie jest kilka malowanych w ten sposób monastyrów. To one właśnie są główną atrakcją regionu. My mieliśmy okazję widzieć trzy. Piękne! Zazwyczaj jednak z jednej strony, tej, z której wieje najczęściej wiatr, malowidła są całkowicie zniszczone.
Jestem oburzona tym, że komuś może się podobać niszczenie kilkusetletnich malowideł, obojętnie w którym roku czy wieku to niszczenie miało miejsce. Poza tym fajnie się czytało.
Czy nie lepiej się uśmiechnąć, zamiast się oburzać? Czy nie lepiej obserwować, zamiast oczekiwać? Pozdrawiam 🙂
To są, niestety, pani Natalio, reakcje głupków, istot bezwolnych, godzących się na wszystko, nie biorących niczego w swoje ręce – tacy świata do przodu nie posuną, niczego nie naprawią, nikt im nie będzie wdzięczny. Żyć po to, by obserwować? Żyć bez emocji, zawsze z głupkowatym uśmiechem na twarzy? Tak nas próbuje wychowywać kapitalizm, ale ja jestem na NIE. Trzeba mówić, co się myśli, co się nie podoba. Kropla drąży skałę. Pozdrawiam (z uśmiechem – haha).
Myślę, że posuwa się Pani/Pan za daleko zarówno w osądach jak i w wypowiedziach, ale tego uczy nas wolny dostęp do internetu i kultura, która pozwala na pisanie tego co ślina człowiekowi na język przyniesie, a co niejednokrotnie powinno mimo wszystko pozostać tam, gdzie się narodziło. Szkoda tylko, że brakuje odwagi cywilnej aby pchać ten świat pod własnym imieniem i nazwiskiem, czego mimo wszystko ciągle kultura wymaga.