Są takie miejsca, które nie pchają się na pierwsze strony popularnych portali, nie proszą o…

Każdy, niezależnie od wieku, płci, statusu społecznego, bez znaczenia czy w związku czy poza nim, każdy czasem ma potrzebę pobycia sam na sam z sobą. Powody bywają najróżniejsze. Czasem trzeba pozbierać myśli nieuporządkowane, ułożyć je w logiczny ciąg, odnaleźć sens, tam gdzie się go nie widzi, czasem trzeba po prostu odpocząć od świata, wyciszyć. Tak było i wtedy. Nie pamiętam już powodów, ale ta wędrówka, choć zaledwie jednodniowa, zapisała się w mojej głowie jak żadna inna. Chwile mentalnej intymności, jakie sobie wtedy zafundowałam zaprocentowały tym, co najbardziej kocham w samotnym włóczeniu się po magicznej krainie, jaką jest Beskid Niski – poczuciem niepowodowanego niczym konkretnym szczęścia, psychicznego odprężenia, poczuciem bliskości z naturą, niezakłóconym przez drugiego człowieka.
Najczęściej o to właśnie chodzi w moich samotnych wyjazdach w góry, w pozbawiających tchu wędrówkach czy przejażdżkach rowerowych. Szczęściarzem jest ten, kto takiego stanu doświadczył i rozumie o czym tutaj piszę.
Do krainy Łemków
– Cześć, jak wygląda obłożenie schroniska w najbliższy weekend? Znajdzie się miejsce dla dziesięciu osób?
– Cześć, kawałek podłogi zawsze się znajdzie, ale uprzedzam, że towarzystwo może nie do końca wam odpowiadać.
– O! A kto do was przyjechał?
– Banda rozwrzeszczanych nastolatków. Ale jak chcecie, to dam Wam namiary na zaprzyjaźnioną łemkowską rodzinę, u nich pewnie będą wolne miejsca.
I w ten oto sposób, w piątkowe popołudnie dziesięć osób w różnych częściach Polski zamknęło drzwi swoich biur, usiadło za kierownicami i przyjechało do Bartnego w Beskidzie Niskim. Bez okazji. Z chęci spotkania się i połażenia po tym uroczym zakątku Polski.
Bartne, Kornuty, Wapienne… to miejsca szczególnie mi bliskie. Z nimi wiąże się jedno z moich najwcześniejszych, a zarazem najprzyjemniejszych wspomnień z dzieciństwa. Miałam wtedy może trzy, może cztery lata. Przyjechaliśmy do Wapiennego na kilka dni z rodziną, pod namiot. Pamiętam nieprawdopodobnie dużo. Namiot Watra. Kto miał, ten wie jak trudno było go rozstawić i ile to trwało. Nic do niczego nie pasowało. Dla małego dziecka obserwacja tego co robią starsi członkowie rodziny była w tym przypadku nie lada atrakcją, tym bardziej, że prawie każda próba złożenia tego ustrojstwa do kupy wiązała się ze śmiechem jednych i zdenerwowaniem innych. Kornuty. Ogromne głazy, których wielkość przekraczała najśmielsze wyobrażenia małej Natalki. I wreszcie ten nieszczęsny pieniek, który okazał się być miękkim krowim plackiem, w którego sam środek wlazła mała nóżka, chcąc przyjąć zawadiacką postawę rodem z westernów. Wiecie – jedna noga podparta na pieńku, ręce w kieszeniach i mina wyrażająca serdeczne poważanie dla wszystkich i wszystkiego. Skończyło się inaczej.
– Mamooooo
– Co Natalko?
– Wdepłam w cooooś
– W co wdepłaś?
– W coś miękkiegoooo
Bartne, Bodaki, Kornuty
To był ten dzień. Ten, kiedy potrzeba samotnej wędrówki jest silniejsza niż chęć spędzenia czasu ze znajomymi. Pokazałam im na mapie dokąd idę, wrzuciłam do plecaka prowiant, coś do picia, mapę, kompas i czołówkę, i poszłam w siną dal, machając im na pożegnanie. Na szczęście to sami swoi. Każdy z nich rozumie, każdy czasem ma dokładnie tak samo. Nikt się nie obraża, nie namawia do zmiany planów, nie doszukuje drugiego dna. Każdy wie, że wieczorem spotkamy się przy nalewce domowej roboty, jednej, drugiej, trzeciej i spędzimy długie godziny na relacjonowaniu tego co zobaczyliśmy, na rozmowie o górach, Łemkach, historii.
Podreptałam samotnie w kierunku połyskujących cebulek drewnianych cerkwi, cmentarzy z I Wojny Światowej, ukrytych przed przypadkowymi oczami w lesie, w kierunku Rezerwatu Kornuty.

Zdjęcia cerkwi pochodzą z serwisu wikipedia.org
Krok za krokiem, przesuwał się przed moimi oczami prawie sielankowy krajobraz polsko – łemkowskiej wsi. Zieleń trawy tak świeża i soczysta, że aż kłuje w oczy, białe chmurki na intensywnie niebieskim tle, tu krówka, tam kózka, cerkiew, kapliczka. Idealny obrazek psuły jedynie stare, w większości opuszczone, częściowo zawalone łemkowskie chyże, przypominające o swoich dawnych mieszkańcach.


I cmentarzyk z typowymi łemkowskimi nagrobkami. Pośród nich jeden wyjątkowy – zrobiony z koła żarnowego. Podobno to najstarszy nagrobek w Bartnem.

W drzwiach nowej cerkwi wita mnie młoda, bardzo sympatyczna kobieta. Krótka wymiana zdań i już wiem, że opiekuje się obydwiema cerkwiami. Widząc moje zainteresowanie obiektami, sama z siebie proponuje, że mnie po nich oprowadzi. Zauważam błysk radości w jej oczach zaraz po tym, kiedy bez tłumaczenia czegokolwiek wyciągam z plecaka chustkę – stałe jego wyposażenie – i nałożyłam ją na głowę i ramiona przed wejściem do świątyni. Nie znam się ani na religiach ani na obyczajach świątynnych, ale jedno mam zakodowane – okazać należyty szacunek, niezależnie od tego czy jestem w cerkwi w Beskidzie Niskim, czy w meczecie w Sarajewie. Nie muszę tego rozumieć, wystarczy, że stosuję się do ogólnie przyjętych zasad. Dlatego właśnie zawsze, będąc w tych rejonach, noszę przy sobie chustkę.
Krótka prezentacja świątyni przerodziła się w wyczerpujący wykład o każdym elemencie ikonostasu, o zwyczajach, o tym jak wygląda msza w cerkwi. Widać było, że moja rozmówczyni żyje tym tematem. Nie musiała mnie namawiać do zobaczenia jeszcze starej, nieczynnej już, zabytkowej cerkwi, znajdującej się kilka kroków dalej, po przeciwnej stronie ulicy. Tylko na to czekałam. Takie miejsca są magiczne. Zapach kilkusetletniego drewna przesiąkniętego dymem kadzideł, przytłumione światło, skrzypiąca podłoga, zgromadzone we wnętrzu przedmioty, malowidła… to zawsze robi wrażenie.

To było bardzo pouczające i przemiłe spotkanie. Wrzuciłam do skarbonki symboliczny datek na utrzymanie obiektu i powędrowałam dalej. Mój samotny spacer nie trwał jednak długo. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się za mną mały psiak, który spokojnie szedł dwa kroki za mną i miałam wrażenie, że się uśmiechał. Ale tego dnia wszystko się do mnie uśmiechało. Jestem przyzwyczajona do tego, że psy lgną do mnie, nawet wtedy, kiedy staram się reagować na nie obojętnością, dlatego asysta małego czworonoga niespecjalnie mnie zdziwiła. Zdziwiło mnie natomiast to, że nie zawrócił po jakimś czasie do swojego domu. Nie zawahał się ani przez moment nawet wtedy, kiedy zmieniłam kierunek marszu po minięciu starego betonowego austriackiego drogowskazu, prowadzącego na cmentarz wojskowy.

Nie zawahał się nawet wtedy, gdy z mijanej chaty wyszedł nam na spotkanie wielki bernardyn. Malec jedynie popatrzył na mnie niepewnym wzrokiem, z miną wyrażającą prośbę „ratuj mnie, pańciu”, po czym zaczął wspinać się na moje nogi. Wzięłam go na ręce… i chyba w tym momencie przegrałam sprawę, a może raczej powinnam powiedzieć, że wygrałam nowego przyjaciela.

Pieseczek towarzyszył mi już do końca mojej wędrówki. Dzielnie pokonywał rwące strumienie i łąki porosłe trawami po kolana. Razem ze mną odwiedził zabytkowy galicyjski cmentarz wojenny nr 69 i taplał się w błocie mocno podmokłej stokówki. Trzymał się zawsze w zasięgu wzroku, raz z przodu, raz z tyłu, ale najczęściej blisko przy nodze. Zaczęłam psiakowi robić nawet dowcipy – kiedy wyprzedził mnie zbytnio, chowałam się za drzewem i z zaciekawieniem obserwowałam jak mnie szukał. A kiedy znalazł – jego radość nie znała granic. Dzieliłam się z nim kanapkami i wodą, w efekcie czego spałaszował pół mojego prowiantu, ale droga była długa, nie mogłam pozwolić aby opadł z sił. Po powrocie chciałam odnaleźć jego właściciela i przekazać mu małego uciekiniera.

Galicyjski cmentarz nr 69 z I Wojny Światowej w Bodakach
Mocno okrężną drogą, ale doszliśmy w końcu do rezerwatu skalnego Kornuty. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam te niebotyczne skały, które zapamiętałam z dzieciństwa, w mocno zminiaturyzowanej wersji. Trzeba przyznać, skala zmieniła mi się w dużym stopniu. Kornuty w porównaniu do Prządek wyglądały mizernie, ale i tak fajnie było pojawić się tam po latach, odkurzyć wspomnienia.

Z Kornutów do Bartnego jest nie dalej niż o rzut beretem. Dodatkowo jest z górki. Wróciliśmy zatem do wioski szybciej niż przypuszczałam, pokonując po drodze dość rozległe mokradła. Zaraz po powrocie udałam się do siedmioletniej wówczas córki gospodarzy
– Paulinka, wiesz czyj to piesek?
– No pewnie, to [tu padło imię psiaka] od [tu padło nazwisko ludzi z drugiego końca wsi]
– No to biegnij do rodziców zapytać, czy możesz pojechać ze mną go odwieźć.
Kilka minut później czekała mnie jeszcze jedna przyjemność. Przyszłam do rodziny łemkowskiej w towarzystwie małej Łemki. „Sława Jesu Christi!” zawołała Paulinka przy bramce. Jakże miło słuchało się ich rozmowy, w tym pięknym, melodyjnym języku. Paulinka opowiadała im historię tego jak psiak przewędrował ze mną 20 km, jak się zachowywał, co zjadł i ile wypił. Właściciele ogromnie się ucieszyli widząc zgubę całą i zdrową, zresztą z wzajemnością. Problem pojawił się parę chwil później – piesek, choć ucieszył się na ich widok, ani myślał z nimi zostać. Ewidentnie chciał wrócić ze mną. Serce rozpadło mi się na kawałki na widok mojego przyjaciela, wyrywającego się swoim właścicielom. Ale tak trzeba było zrobić. Pierwsza lekcja życia za pieskiem.
Dzień chylił się już ku końcowi, kiedy wrócili moi znajomi. Oni wybrali zupełnie inny kierunek wędrówki, obfitujący w równie ciekawe miejsca co moja trasa. Długo dzieliliśmy się wrażeniami, oglądając przy tym zdjęcia i kosztując domowych specjałów wysokoprocentowych.
Zajrzyj do naszych pozostałych wpisów dotyczących Beskidu Niskiego.
Znajdziesz tam więcej inspiracji.
Tam jest magicznie <3
Ej, cicho, bo jeszcze turyści dadzą się przekonać, przyjadą, i stwierdzą, że jednak jest fajnie. I baj baj spokoju 😉
A Beskid uwielbiam.
Może tak niechcący być – słyszę od ludzi czasem że więcej zaczyna być w wioskach przyjezdnych niż rodowitych mieszkańców, oni też budują tam domki letniskowe. Chociaż jeszcze na szczęście daleko Beskidowi do Bieszczadów 😉
Haha! Masz rację – lubię dziurawe drogi bo są poniekąd gwarancją, że większości nie będzie się chciało po nich tłuc 😉 A jeszcze dziurawa droga + stare betonowe barierki to dla mnie jest klimat wakacyjny jak mało który 😉
Etam, wydaje mi się, że Beskid Niski przyciąga tylko specyficzny profil ludzi i tłumów nigdy tam nie będzie. A może to tylko moje pobożne życzenie…
Kiedyś będziemy się cieszyć z dziurawych dróg na Ukrainie, bo to zdaje się jeszcze stanowi barierę dla większości turystów. Przeniesiemy się w Karpaty Wschodnie 🙂
To samo słyszę jak mówię, że jadę w Góry Świętokrzyskie 😉
Świętokrzyskie? Nuda! 😀
Tak to jest, że w Polsce nie doceniamy tego co mamy i jeździmy tysiące kilometrów szukać do końca nie wiadomo czego 😉
Doceniamy doceniamy 🙂 Co nie przeszkadza też w robieniu kilometrów 🙂
Najlepszy z Beskidów!
Wszystkich jeszcze nie poznałam, ale mając doświadczenie jakie mam, zgadzam się
Nie trzeba daleko uciekać, żeby natrafić na piękne miejsca , usłyszeć ciekawe historie i poznać wspaniałych ludzi. Wystarczy mieć otwarte oczy, uszy i serce 🙂 A w kwestii samotnych spacerów/wyjazdów rozumiem Cię doskonale. Choć zwykle jestem w towarzystwie, od czasu do czasu potrzeba mi samotnego resetu i czerpania z tego, co przyniesie dana sytuacja. Poza tym jak się jest samemu, człowiek bardziej skupia się na otoczeniu i wyciąga z niego duuuużo więcej.
Dobrze, że o tej chustce wspomniałaś – w bardziej popularnych bazylikach/świątyniach/klasztorach zwyczajnie nie wpuszcza się osób w nieodpowiednim stroju, mogą zaopatrzyć się w jednorazowe pałatki lub pożyczyć chusty. Z pozoru takie nic, a jednak po co bez potrzeby/z beztroski obrażać czyjeś uczucia?
Najlepszy. Tęskno!
Obrazek zupełnie nie z tej pory roku 😉
#wspomnieńczar
Widoczki zdecydowanie zachęcają. Też bym pojechała. I przeniosła się w to lato-wiosnę ze zdjęć 🙂
Pochodzę z tamtych okolic i zawsze chętnie tam wracam. Tatry są monumentalne i zachwycające, ale szczyty to nie wszystko! Gdzie są takie piękne doliny jak Ciechań? Gdzie takie ukryte cerkwie i łemkowskie cmentarze? O spokoju nawet nie wspominam 🙂
Hmm a czy ja czasem nie kojarzę tego wyjazdu? Tylko… rety, kiedy to było 🙂 Spałam wtedy w namiocie za chatą na górce a wokół mnie było tyle krówek 🙂 🙂 Mimo że odgrodzone to miałam wrażenie jakbyśmy wszystkie spały na jednej polanie 😀 No i pamiętam, jak Paulinka pięknie recytowała mi i Sławkowi po Łemkowsku „Ojcze nasz”.
A no tak, byłaś tam 🙂
Polska też może być fajna! Szczególnie, jak nie ma turystów 🙂
Sami jesteśmy turystami, a i ludzi lubimy. Byle nie w nadmiarze 😉
no cóż, ja jestem z Beskidu Niskiego i popieram – nuda 😉
Czasem dobrze jest gdzieś wyjechać samemu, odpocząć, „wyłączyć się”, poznać nowych ludzi. Szczególnie w tak pięknej okolicy jaką opisałaś. I niesamowita historia z tym pieskiem!
Ładnie, sielankowo. Każdy z nas ma chyba w sobie coś z samotnika i lubi czasami pobyć sam ze sobą. Tym bardziej taka „oczyszczająca” wędrówka ma w sobie coś z medytacji. Trochę się bałem co z pieskiem ale to chyba po prostu pies cwaniak i wie jak wysępić jedzenie 😉
Tamte tereny kojarzą mi się z wycieczkami szkolnymi. 🙂 a to były czasy… ;]
Ja też lubię czasem odłaczyć się od grupy i pobyć chwilkę sama. Fajnie, że miałaś wyrozumiałą grupę, bo niektórzy wszystko muszą robić w grupie.
Nawet góra- nie góra lepsza od morza (nie, żebyśmy mieli coś przeciwko morzu, ale góry…. eh… to jest to!)
Niezwykłe miejsce. Od razu widać, że to mekka dla osób poszukujących chwili spokoju i wytchnienia. Ja takie podróże odbywałam swego czasu do Paryża. Wielkie, głośne miasto to moje miejsce na taki samotny odpoczynek. Jednak, ten klimat Beskidu też mnie przekonuje. Koniecznie muszę spróbować latem!
Świetna historia, lekko napisana no i w tle mój ukochany Beskid Niski! Pięknie 🙂
Cieszę się, że Ci się spodobało 🙂
Ślady Łemków bardzo mnie fascynują. Zwłaszcza cmentarze na Twoich zdjęciach wyglądają niesamowicie. Zapraszam w Beskid Śląski, jest niemniej intrygujący 🙂
Na hasło góry wymiękam….:) Bez względu na to w jakim nastoju się znajduję. Beskid jest nieziemsko ciekawy, osobiście dwa lata pod rząd atakowałam B.Sądecki, a do okolic B.Śląskiego muszę wrócić kiedyś bo lat ponad 20 minęło, jak byłam ostatni raz. O Łemkowszczyznę „otarłam się” trochę i czytając ten opis miałam bardzo miłe wspomnienia. Uwielbiam te zapomniane przez ludzi miejsca, ubolewam , że są zaniedbane i zrozumieć nie zrozumiem nigdy dlaczego…..Uwielbiam ciszę i samotność na szlaku kiedy przez kilka godzin nie spotykam nikogo, albo pojedyncze osoby. Bardzo ciekawy opis, urocze miejsca pokazane!
Byłam w beskidach 25 lat wsteczi mam fantastyczne wspomnieniai chciałabym tam wrócić.Serce samo się rwie aż zapiera dech.Pozdrawiam i polecam
Czy może Pani zdradzić na jakiej kwaterze Pani nocowała?