Z turystyką rowerową (z dziećmi czy bez nich), jest trochę tak, że jak raz złapiesz…

Choć w sieci znaleźć można setki stron ze złotymi radami dla kobiet podróżujących w ciąży, zestawienia faktów i mitów oraz wypowiedzi znawców tematu, kiedy w sierpniu stałam przed wyborem – jechać czy nie jechać, zabrakło mi w tym wszystkim opinii kobiet z doświadczeniem. Bo litanię tego, co mi wolno, a czego nie, znałam już na pamięć. Nie znałam natomiast odpowiedzi na pytanie jak to właściwie wygląda w praktyce. Jak radzić sobie w podróży, kiedy masz permanentne mdłości, wahania nastrojów, kiedy dopada cię obezwładniająca niemoc albo dolegliwości, o których istnieniu wcześniej nie wiedziałaś. Tak narodził się pomysł na ten wpis. Spisałam swoje obawy i doświadczenia, po czym poprosiłam o to samo kilka znajomych blogerek podróżniczek. Niczego nie narzucałam. Powiedziałam „piszcie to, co czujecie”. Dla mnie ważne było, aby ich wypowiedzi były szczere i niereżyserowane. Efekt oceńcie sami, a właściwie same.
Nie odkładaj marzeń na później
Kiedy dowiedziałam się o długo wyczekiwanej ciąży, mój wymarzony bilet Interrail leżał przede mną zachęcając do przygody życia – samotnej podróży po Europie koleją. Ale okoliczności od momentu jego nabycia się zmieniły. Przede mną wielka niewiadoma – pierwsza ciąża, a w głowie gonitwa myśli i natłok pytań, na które nie potrafiłam sobie odpowiedzieć. Wątpliwości się pogłębiły, kiedy okazało się, że ciąża nie jest “podręcznikowa” i szanse na to, że dotrwam do połowy są raczej niewielkie. Miałam miesiąc do namysłu i tak dużo do stracenia. Wszelki wysiłek w moim przypadku mógł skończyć się tragicznie. Jechać? Nie jechać? Porzucić marzenia? Odłożyć na później? A co jeśli to “później” już nigdy nie nastąpi? Jeśli to ostatni moment, jaki mogę przeznaczyć tylko dla siebie? Brzmi skrajnie egoistycznie, prawda? Ale wierzcie, bądź nie, im dłużej o tym myślałam, tym bliższa byłam rezygnacji. Wybór nie był łatwy. W grę wchodziły już nie tylko moje interesy. Stałam się odpowiedzialna za życie i zdrowie tej maleńkiej istotki, która rozwijała się w moim brzuchu. Z drugiej strony wyobrażenia o miejscach, które miałam odwiedzić zawładnęły mną na tyle mocno, że trudno byłoby z nich zrezygnować. Wahałam się do ostatniego momentu, do ostatnich dni, a nawet godzin przed wyjazdem. W podjęciu decyzji pomógł mi mąż – “Jedź, bo w przeciwnym razie będziesz żałować, a z dzieckiem wszystko będzie dobrze, tak czuję”. Skonsultowałam się jeszcze z lekarzem prowadzącym (który nie emanował entuzjazmem, ale też nie odradzał mi wyjazdu) i decyzja zapadła.
Dziś wiem, że innej możliwości być nie mogło. I że to rzeczywiście był ostatni moment na realizację tego projektu. Dziś, mając brzuch wielkości dorodnego arbuza i reżim łóżkowy, który potrwa już do końca ciąży wiem, że marzeń nie wolno odkładać na później, bo to “później” może nigdy nie nadejść, albo co gorsza może nadejść zbyt późno. Dziś wreszcie, kiedy nie wychodzę z domu nawet do osiedlowego sklepu, mam o czym myśleć, o czym pisać i co wspominać.
Każda ciąża jest inna, każda kobieta odczuwa ją inaczej. Nie ma przepisu czy szablonu, do którego można się dopasować. W moim przypadku pierwszy trymestr był okresem najgorszym i to właśnie na ten okres miałam bilet, byłam w podróży dokładnie od 10 do 14 tygodnia ciąży. Non stop, 24/7, męczyły mnie mdłości, wywoływane przez zapachy. Dosłownie wszystko mi śmierdziało. Czułam oddech i pot ludzi siedzących dwa metry ode mnie, nie mówiąc już o tych znajdujących się bliżej. Śmierdziały perfumy, kosmetyki i proszki do prania. Śmierdziały kwiaciarnie, drogerie i budki z fast foodem. Śmierdziały zwierzęta. Wreszcie śmierdziałam sobie sama. Nawet godzinę po kąpieli. A co dopiero w momentach, kiedy nie miałam możliwości wejść pod prysznic przez dobę… albo dwie… (co miało miejsce w drodze z Lizbony do Luksemburga). Gdybym potrafiła wyjść z siebie i stanąć obok, czym prędzej bym od siebie uciekła.
Kolejną niedogodnością była senność, z tych nie do opanowania. Z nią jednak dało się żyć – wyzbyłam się wszelkich zahamowań i spałam tam, gdzie akurat dopadł mnie kryzys. Zasypiałam od razu po wejściu do pociągu, limity nie istniały. Potrafiłam spać na ławce w parku z plecakiem podłożonym pod głowę, w metrze, a nawet na ruchliwym deptaku. I prawdę mówiąc niespecjalnie przejmowałam się tym, co pomyślą przechodnie.
Do senności doszedł koszmarny spadek kondycji. Okazało się, że osoba, która hasa po górach z kilkunastokilogramowym plecakiem, może mieć problem z pokonaniem 30 stopni “na lekko”, nie mówiąc już o tym jakie emocje wywoływał we mnie widok schodów kiedy miałam na plecach plecak wyprawowy, na piersi plecak podręczny i nijak nie mogłam dopasować pasa biodrowego tak, aby nie uciskał uwypuklającego się już brzuszka.
A nogi w tym czasie puchły sobie w najlepsze… W moich najwygodniejszych butach czułam się tak, jakbym miała na stopach twarde lakierki.
No cóż, ta podróż, choć wydawać by się mogło, banalnie łatwa i przyjemna, do łatwych bynajmniej nie należała. Dla mnie to była taka mała szkoła życia i pokonywania granic strefy komfortu, która wraz z pojawieniem się ciąży raptownie się skurczyła. Kluczem do sukcesu była dla mnie akceptacja własnych ograniczeń i wyzbycie się wstydu przez nie wywołanego. Pogoń za ambicjami ustąpiła miejsca spokojowi. Spuściłam nieco z tonu, zwolniłam, pozwoliłam sobie na leniwe przeżywanie chwil. I teraz mogę powiedzieć, że było warto. Mało tego, tak mi się spodobało podróżowanie w zwolnionym tempie, że chyba już przy takim pozostanę.

Najbliżsi mieli zakaz komentowania planów podróżniczych
Wspomnienia Oli, autorki bloga 8 stóp:
Pierwsza ciąża zastała mnie w dość smutnym momencie mojego życia. Kilka miesięcy wcześniej zmarł mój Tata. Długo nie mogłam się pozbierać, i w końcu, z moim świeżo poślubionym mężem postanowiliśmy, że muszę się oderwać, zmienić scenerię, uciec na chwilę od rzeczywistości. Od dawna marzyła nam się Gwatemala i akurat trafiła się jakaś promocja. Skorzystaliśmy.
Kupując bilety nie wiedziałam jeszcze, że jestem w ciąży. Test zrobiłam dwa dni później. Okazało się, że w chwili wyjazdu będę w 11 tygodniu. Poszłam do mojej pani doktor – teraz, dwie ciąże później, nic jej już nie dziwi (w drugiej ciąży w 7 tygodniu byłam na szkoleniu survivalowym!), wtedy też na szczęście nie straszyła, a jedynie rzeczowo przedstawiła wszystkie za i przeciw. Pamiętam, że pod koniec naszej rozmowy powiedziała, że ma pacjentki, które w pierwszym trymestrze przenosiły szafy i nic im się nie stało, i takie, które od chwili zobaczenia dwóch kresek na teście nie podniosły nawet siatki z zakupami, i poroniły. „Co ma być to będzie” – pomyślałam, i zaopatrzona w arsenał leków „na wszelki wypadek”, opisem wszelkich niepokojących objawów i instrukcją postępowania w razie ich wystąpienia, i w długą listę zakazów i nakazów, poleciałam, dzieląc się dobrą wiadomością tylko z najbliższymi, pod kategorycznym warunkiem nie komentowania naszych planów…
Wyjazd był cudowny. Przez trochę ponad 3 tygodnie zjechaliśmy większość kraju, od Antigua po wioseczki nad jeziorem Atitlan, od Semuc Champey po Flores i Tikal, od Livingstone po wybrzeże Pacyfiku, zahaczyliśmy nawet o ruiny Copán w Hondurasie! Fakt, musiałam sobie odmówić kilku atrakcji, nie wspięłam się na wulkan, unikałam słońca, zasypiałam codziennie o 19 i starałam się uważać na to co robię, co jem i czy na pewno piję wystarczająco dużo wody, ale ciąża była dla mnie łaskawa: prawdziwe mdłości i inne ciążowe nieszczęścia dopadły mnie dopiero po powrocie do Polski. Najważniejsze jednak było to, że psychicznie stanęłam na nogi.
Trochę gorzej było w drugiej ciąży. Maciek miał już dwa lata, mieliśmy trudny okres w pracy, chcieliśmy wyrwać się na chwilę w jakieś cieplejsze strony, ale mieliśmy tylko tydzień. Pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu zdecydowaliśmy się na last minute. Polecieliśmy na Gran Canarię. Wprawdzie niewiele czasu spędzaliśmy w naszym hotelu-molochu, całe dnie zwiedzając wyspę wynajętym samochodem, ale przyznaję, że kręte górskie drogi mocno dały mi w kość – nigdy wcześniej ani później nie doświadczyłam choroby lokomocyjnej. Czy mimo to cieszę się, że wyjechaliśmy? Pewnie, w końcu lepiej przeżywać ciążowe mdłości na Wyspach Kanaryjskich niż z grudniową pluchę za oknem w naszym warszawskim mieszkaniu.
Dla równowagi sprawdziłam też jak się podróżuje pod koniec ciąży. Wprawdzie był to wyjazd na wesele znajomych a nie na wakacje, ale miejsce było tak przepiękne, że chętnie tam kiedyś wrócimy na dłużej. I tak w długi weekend czerwcowy wsiadłam w samolot do Wiednia, skąd wynajętym samochodem dojechaliśmy do Villach niedaleko granicy austriacko-włosko-słoweńskiej. Wbrew moim obawom personel pokładowy nie zainteresował się ani odrobinę moim wielkim brzuchem (a miałam nawet specjalne pozwolenie na podróżowanie samolotem od mojej pani doktor), zapisane adresy okolicznych szpitali się nie przydały, podobnie jak słówko kaiserschnitt, które 3 lata później nadal tkwi w odmętach mej pamięci. Brzuch przytłaczał niemiłosiernie – to był ten moment ciąży, w którym nie mogłam już komfortowo ani siedzieć ani stać, ani nawet leżeć, co nie zmienia faktu, że bawiłam się przednio, a Kalina urodziła się w terminie, kilka tygodni później, w Warszawie.
Ciąża to nie choroba i o ile nie ma wyraźnych przeciwwskazań medycznych nie ma powodu, żeby powstrzymywać się przed podróżami, choć oczywiście warto każdy wyjazd skonsultować z lekarzem prowadzącym i robić użytek ze zdrowego rozsądku.

Z brzuszkiem na Woodstocku
Wspomnienia Magdy i Jarka, autorów bloga Tubywalcy:
W tym specyficznym stanie wszystkie normalne czynności zaczynają być poddawane w wątpliwość. Szczególnie w pierwszej ciąży, kobieta trafia na litanię dobrych rad spływających od rodziny, znajomych i nieznajomych, a także sama szuka ich w poradnikach i internecie. „Podróżowanie w ciąży” wpisane w Google, daje w niecałe pół sekundy ponad 200 tysięcy wyników. Jak wyłuskać dobre i rzetelne informacje z gąszczu zabobonów, straszaków i plotek? Nie łudźcie się, że udzielimy na to odpowiedzi. Jedyna nasza odpowiedź to kierowanie się instynktem i uważne wsłuchiwanie się w siebie samego.
Do bycia rodzicami przygotowywaliśmy się od kilku miesięcy, więc informacja „Będziesz tatą!” nie była wielkim zaskoczeniem (radością owszem) i mieliśmy ją już po 2-3 tygodniach. Na przełom pierwszego i drugiego miesiąca wypadała pierwsza zaplanowana podróż – Woodstock. Dosyć ekstremalnie? Dla niektórych nawet bez bycia w ciąży Woodstock jest ekstremalny. Jechaliśmy tam jednak dziewiąty raz, więc wiedzieliśmy, na co się nastawiać. Argumentem „za” na pewno był nocleg poza polem namiotowym – łóżko polowe i dostęp do łazienki to może nie pięć gwiazdek, ale dla bywalców tego festiwalu są to dobra właśnie na takim poziomie. Kilkugodzinna podróż samochodem, tłum ludzi, kurz i dosyć niskie temperatury na koncertach bywały męczące, ale cały festiwal pod względem ciąży przebiegł bezobjawowo i bezproblemowo.
Po powrocie, przepakowaliśmy plecaki i dwa dni później wyruszyliśmy nieco dalej – Palermo, Trapani i Bolonia. O ile na Woodstocku z tyłu głowy mieliśmy to, że jesteśmy w Polsce, mamy do dyspozycji samochód i w razie czego zawsze możemy wrócić, tak do włoskich kilkunastodniowych wakacji musieliśmy się bardziej przygotować. Przede wszystkim wykupiliśmy ubezpieczenie i wyrobiliśmy Europejską Kartę Ubezpieczenia Zdrowotnego. Są to czynności, które towarzyszą nam przed każdym dłuższym wakacyjnym wyjazdem, jednak wtedy były to tym bardziej obowiązkowe punkty na liście przygotowań.
Początek włoskich wakacji przebiegał bez zakłóceń. Pierwszym sygnałem „Oho! Coś się zaczyna dziać.” było któreś z kolei śniadanie w Palermo. Jak zwykle jadłam owsiankę i – jak niezwykle – dobrnęłam tylko do połowy. Okazało się, że nie będę jedną z kobiet, które ominą poranne mdłości. To dało impuls do zwolnienia i uspokojenia trybu zwiedzania. Nagle każda czynności, nad którą normalnie bym się nie zastanawiała, zaczęła być poddawana analizie.
Uwaga, teraz będzie fragment dla tych, których nie tak łatwo obrzydzić wymiotami. Jeśli nie lubicie tego typu wątków, możecie śmiało przejść do kolejnego akapitu. Pierwsze i niezapomniane nieposłuszeństwo żołądka miało miejsce w Erice. Po niepewnym wjechaniu kolejką na górę, odpoczynku na kilku progach kamieniczek, powłóczeniu nogami podczas spaceru na zamek i niezbyt uważnym zachwycaniem się widokami, opadłam wycieńczona na progu zamku, delektując się największą dla mnie w tamtej chwili atrakcją – cieniem i chłodem. Jarek fotografował, a ja walczyłam. Walkę przegrałam i zostawiłam poranny posiłek za rogiem tak tłumnie odwiedzanego zabytku. Po zrzuceniu balastu żwawiej spacerowałam po zakamarkach Erice, dzięki czemu to urocze miejsce mam nie tylko na zdjęciach, ale także we własnych wspomnieniach.
Pozostała część wakacji w Trapani i Bolonii przebiegła pod znakiem odpoczywania na krawężnikach, coca – coli ratującej żołądek, drzemek poobiednich i ogólnego leniuchowania. Z pewnością były to najbardziej leniwe wakacje w naszym dorobku, ale pozostają dobrym wspomnieniem. Lody, plaża i arkady (chwała temu, kto je zbudował) w Bolonii.
W ciągu włoskiej podróży odbyliśmy trzy loty samolotem. Pierwszy – na luzie, drugi – koszmar z zamkniętymi oczami, trzeci – przepełniony trwogą, ale w podsumowaniu spokojny i bez problemów.
W kolejnych miesiącach odbyliśmy kilka mniejszych wycieczek, z których żadna nie przyniosła złego samopoczucia, braku komfortu czy obaw o bezpieczeństwo. Co było dla mnie pomocne? Na początku coca – cola ;) Poważnie jednak mówiąc, zawsze kierowałam się intuicją i tym, co podpowiadał mi instynkt. Nie jest to czas, żeby cokolwiek komukolwiek udowadniać, więc mimo upartej natury, pozwalałam (i nadal pozwalam) sobie pomagać. W tym wszystkim największą pomocą był i jest mój partner, którego troskliwość i opiekuńczość wybija się ponad znaną mi skalę.
Czekamy na przełom marca i kwietnia, aż na świecie pojawi się nasz syn (może do tego czasu uda się wypracować kompromis odnośnie imienia i wprowadzi jeszcze większą rewolucję w codzienne życie i podróżowanie.

Pół świata w dwupaku
Wspomnienia Oli, autorki bloga mereczonthego.com:
Tak się składa, że brzuch miałam już nie raz, a trzy razy i za każdym razem taszczyłam go po świecie. Pierwsza ciąża, to było takie zaznajamianie się i z brzuchem, i z jeżdżeniem. Spędzaliśmy więc godziny w samochodzie, Paweł trzymając kierownicę, ja wciskając kciuk jednej ręki w nadgarstek drugiej, żeby nie zwymiotować (podobno to pomaga). Bo w podróżowaniu w dwupaku, właśnie to jest najbardziej uciążliwe – mdłości.
O ile pierwsza ciąża jeździła za mną po kraju, druga zjechała ze mną pół świata! Otóż właśnie wtedy zostałam służbowo wysłana do Argentyny. I owszem, znów podczas przejazdów samochodowych z trudem powstrzymywałam swój żołądek, jednak poza dwuśladami czułam się wspaniale. Był to czwarty lub piąty miesiąc ciąży, więc mały brzuszek nie przeszkadzał mi ani w pracy, ani w obmaszerowaniu Buenos. Pojechałam też do Urugwaju zobaczyć urocze miasteczko Colonia del Sacramento wpisane na listę UNESCO. Podróż promem była okropna. Pamiętam jak mój współtowarzysz próbował zabawiać mnie przeróżnymi historiami, a ja ze wzrokiem wbitym w fotel przede mną, nie byłam nawet w stanie powiedzieć mu, że zaraz się chyba porzygam (Pudel, przepraszam, że wtedy się nie odzywałam, ale sam rozumiesz).
Ta sama ciąża na Boże Narodzenie wybrała się jeszcze do Londynu. W sumie spędziliśmy tam dwa tygodnie zwiedzając i stolicę, i okolicę. English breakfast wyjątkowo mi wtedy smakowało, chociaż niektórzy mogli odnieść zgoła odmienne wrażenie. Pewnego dnia, zeszłam do naszej śniadaniowej, typowo londyńskiej restauracyjki, pochłonęłam wszystko, co mi zaoferowano, po czym puściłam pawia na stolik i wyszłam. Dalsza część dnia potoczyła się znakomicie. Zwiedziliśmy Oxford i uroczy Windsor.
Do Londynu, już z dwójką dzieci, wybrałam się też w trzeciej ciąży. Można więc powiedzieć, że stało się to moją tradycją. Na szczęście nie powtórzyłam śniadaniowego incydentu. Tym razem ciąża wyjątkowo mi się przysłużyła, bo dzięki niej mogliśmy ominąć wszystkie kolejki, zwłaszcza te kilometrowe, ciągnące się przed i w Muzeum Historii Naturalnej.
Teraz zabieram wszędzie trzy wspaniałe dziewczyny.

Zawieranie znajomości jeszcze nigdy nie było tak łatwe
Wspomnienia Kasi, autorki bloga Vanilla Island:
Gdy moja przyjaciółka zaprosiła nas do Stavanger w Norwegii, wiedziałam, że trzeba się spieszyć. Wizz Air, który tam lata, zastrzega, że wpuszcza na pokład kobiety do 34 tygodnia ciąży. Mój brzuch przybrał już pokaźne rozmiary (był to koniec 32 tygodnia), ale czułam się bardzo dobrze, co potwierdzało, okazane stewardessie razem z biletami, zaświadczenie od lekarza. Nie miałam żadnych wątpliwości w związku ze stopniem zaawansowania ciąży. Wykupiłam drogie ubezpieczenie dla kobiet w ciąży i biorąc pod uwagę warunki ewentualnego porodu w szpitalu norweskim, (które są pewnie o niebo lepsze niż w polskim), czułam się zupełnie spokojna.
Na miejscu robiliśmy to co zazwyczaj robimy w podróży, czyli włóczyliśmy się po mieście i okolicach. Ogromnie zależało mi, żeby wejść na słynną skałę Preistokolen, ale po długim namyśle zrezygnowałam z tego – niestety skały na drodze były jeszcze oblodzone i bałam się, że to jednak za duże ryzyko. Na osłodę popłynęliśmy statkiem między fiordami i mogłam zobaczyć Preistokolen z dołu. To oczywiście nie to samo, ale drugi raz też nie podjęłabym niepotrzebnego ryzyka wspinaczki nieznaną wcześniej, pokrytą miejscami lodem, trasą. To co było wyjątkowe to Norwedzy, którzy oszaleli na punkcie mojego brzucha. Jeszcze nigdy zawieranie znajomości nie było tak łatwe: nieznajomi ludzie zagadywali mnie, pytali o dziecko, o to czy mogą pogłaskać mój brzuch, a jedna babka nawet pochyliła się i zaśpiewała piosenkę! Kompletne szaleństwo.
Cały wyjazd do dziś wspominam z rozrzewnieniem i myślę sobie, że chciałabym w drugiej ciąży też czuć się tak świetnie, żeby też podróżować i pracować do jej końca. Najtrudniejszym elementem było chyba wysiedzenie kilka godzin w samolocie. Z wielkim brzuchem w tanich liniach było to dość niewygodne, ale poza tym czułam się dobrze.

Słuchaj swojego ciała, zwolnij kiedy to potrzebne
Wspomnienia Izy i Mariusza, autorów bloga Weekendowi Podróżnicy:
Iza: Okres ciąży minął mi bardzo szybko i bez żadnych dolegliwości. Przez cały czas pozostawałam aktywna zawodowo i podróżniczo. Oczywiście wszystko pod bacznym okiem mojego lekarza prowadzącego.
Mariusz: Iza pracowała do samego końca, a ja się martwiłem czy aby za bardzo się nie forsuje. Ona przekonywała, że wszystko jest w porządku, ale i tak co jakiś czas suszyłem jej głowę, że może w końcu pora udać się na urlop. Nawet i po to, żeby gdzieś wyjechać. Ona mówiła, że dobra, dobra i dalej swoje. W końcu w piątek, na 5 dni przed terminem porodu poszła do lekarza po zwolnienie. A lekarz dał jej zwolnienie… tylko na piątek. Dlatego w poniedziałek miała iść znowu, ale nie zdążyła, bo o 9 rano na świat przyszła Helka.
Iza: Przez całą ciążę czułam się dobrze i na pewno to zachęcało nas do kolejnych podróży, chociaż wiem, że kobiety różnie znoszą ciążę. Ja miałam szczęście i nie wyobrażam sobie, żebym mogła długo usiedzieć w jednym miejscu i choć na chwile nie próbować wyrwać się z Warszawy. I tak nasza Helcia zwiedziła w moim brzuchu Berlin, Mediolan, Szkocję, Izrael, Londyn oraz Islandię. No i jeszcze do tego jakieś weekendowe wycieczki po Polsce.
Mariusz: Mediolan był szczególny, bo to tam dowiedziałem się, że Iza jest w ciąży. A właściwie Bergamo – zawsze będę to pamiętał. 5 grudnia – mieszanka radości, ale i strachu.
Iza: Dobra, dość sentymentów, bo miało być o podróżowaniu w ciąży. Podstawowe pytanie brzmi czy jest czego się obawiać? Myślę, że jeżeli ciąża przebiega prawidłowo i mama dobrze się czuje, nie ma się czego obawiać. Trzeba słuchać się swojego ciała, zwolnić kiedy jest to potrzebne. Mnie bardzo pomagały mini drzemki w pierwszym trymestrze, które musiałam sobie uciąć w godzinach popołudniowych. Wybieraliśmy głównie podróże w obrębie Europy – ze względu na krótsze loty i lepsze warunki sanitarne. Niektóre z tych podróży, jak wyprawa na Islandię mieliśmy zaplanowane dużo wcześniej, więc nie bardzo mieliśmy jak zrezygnować. Zresztą, na miejscu nie forsowałam się za bardzo. Jedną z ważniejszych spraw w ciąży jest to, jak nie zamęczyć się w samolocie. Ja zawsze starałam się chociaż przez chwilę rozciągnąć, pospacerować po samolocie, a w mojej torebce nieodzownym towarzyszem była butelka wody mineralnej. By czuć się bezpiecznie, sprawdzałam dodatkowe placówki medyczne w danym miejscu. Na szczęście nigdy nie korzystałam z tych informacji. Pod sam koniec ciąży, który przypadał na lato, pamiętałam dodatkowo o ochronie przed słońcem, czyli o kremie z filtrem i o okryciu głowy.

Ciąże niczego nie zmieniały
Wspomnienia Basi, autorki bloga Podróże Hani:
Moje dwie ciąże niczego w naszym trybie życia nie zmieniły (zmiany pojawiły się dopiero po pojawieniu się Hani i Huba). Miałam szczęście, że za każdym razem tylko spokojnie “przybierałam” na wadze, o ciążowych problemach typu mdłości, czy przymusowe leżenie w łóżku nie mając pojęcia. W ciąży z Hanią pojechałam na majówkę w Góry Świętokrzyskie. Potem wielu wyjazdów turystycznych nie było, bo nie pozwalała na nie moja ówczesna praca (kilka tygodni non stop na targach turystycznych) i studia podyplomowe (na szczęście w Krakowie, więc przynajmniej w sobotę po zajęciach można było się gdzieś wyrwać).
Inaczej było w ciąży “hubertowej”. Znowu zdrowotnie bezproblemowo, ale przecież była już Hanka, którą musieliśmy się zajmować. Wtedy miała prawie 3latka, do krótszych czy dłuższych wycieczek była przyzwyczajona i coraz częściej się ich domagała (tak, wiem, sama chciałam). No więc jeździliśmy dalej, choć jedynie po Polsce. Najdalej nad morze, do Białogóry, którą przy okazji bardzo polecam rodzinom z dziećmi.
Nad morze jechałyśmy z Hanką bez taty (za to z moją koleżanką), z przystankiem u internetowych znajomych w Warszawie. Najpierw Polski Bus z Katowic do stolicy. Jeden czy dwa dni zwiedzania. Potem kolejny autobus, tym razem nocny, do Trójmiasta. Szybka poranna kawa u kuzynki w Sopocie (tak ok. 6 rano, bo autobus jak na złość na miejscu był przed czasem) i pociąg do Białogóry. W sumie 2 dni drogi (choć z przystankami) i jakieś 850 km było za nami. Proste, prawda?
Na miejscu, jak to z dzieckiem, trochę pochodziłyśmy, trochę pobawiłyśmy się na plaży, trochę pozwiedzałyśmy i… ponosiłyśmy. Wakacyjny tydzień pod koniec 6 miesiąca ciąży minął bardzo szybko. Sama ciąża też. Od ponad dwóch lat podróżujemy w czwórkę (a teraz czeka nas nowość, bo do rodziny dołączył… kot Piotr).

Jeśli coś ma się wydarzyć, to się wydarzy, choćbyś nie wiem jak się pilnowała
Wspomnienia Moniki, autorki bloga wroclot.pl:
W ciążę zaszłam mając lat 19, tak..to jest powód do wstydu. Do dziś pamiętam pytanie lekarza w czasie 2 miesiąca, gdy trafiłam na oddział patologii ciąży z zagrożeniem jej utraty ‘czy to aby przypadkiem nie za wcześnie?’. Owszem, zdecydowanie za wcześnie, i tak mi wstyd do dzisiaj za moje myśli, które się wtedy w tym durnym łbie kłębiły.
Będę powtarzać zawsze, przy każdej okazji, każdemu kto zechce słuchać – nastolatki, w naszym kraju przynajmniej, nie mają psychiki gotowej na podjęcie tak ogromnego wyzwania jakim jest wychowanie dziecka. Nikt mnie nie przekona do zmiany mojego myślenia. I choć kocham córkę nad życie, to wiem, że gdyby pojawiła się kilka lat później, to przede wszystkim jej – było by dużo, dużo łatwiej. Wracając jednak do podróżowania w ciąży.
Spróbujcie założyć sobie ogromną piłkę na brzuch. Macie? To teraz przeciskajcie się w niej na ulicy, tramwaju, pociągu. Czujecie na sobie prześmiewczy wzrok współpasażerów? Nie? Wejdźcie więc do szafy , na jedno wyjdzie. Spróbujcie wcisnąć nogi w buty za małe o 2 numery i chodźcie w nich jak kaczka. Albo jeszcze lepiej, zawiążcie sznurówki nie widząc swoich stóp! Spróbujcie wejść po schodach na 4 piętro, taszcząc zakupy…i złapcie zadyszkę już po 5 krokach.
19 lat to skrajnie totalna głupota (bez urażania kogokolwiek) oraz burza emocji, która nie mieści się w głowie; samotność, bo nikt Cię nie rozumie; świdrujący wzrok ludzi, którzy spoglądają na Ciebie i bezczelnie się śmieją. To wszystko spowodowało, że moje podróże były lokalne, do rodziców przyjechałam tylko wtedy, gdy nie było jeszcze widać brzucha. W momencie gdy tenże zaczął rosnąć, miałam ochotę schować się w kącie i nigdy z niego nie wychodzić. Szczęście w nieszczęściu, mieszkałam wtedy w mieście w którym mnie nie znano.
O ile na początku ciąży, po porannych mdłościach trwających 24/7 mogłam jako tako jeździć autobusem na krótkie dystanse, o tyle w późniejszym okresie było to ogromnie kłopotliwe. Dzieci lubią kopać, zwłaszcza w miejsce, które sprawia, że marzysz o przenośnej, niewidzialnej oczywiście toalecie, która jest z Tobą zawsze i wszędzie. Zmęczenie i senność, która potrafi Cię dopaść gdy do wysiadki z pociągu zostało 5 min, to norma. I brak ubrań na wędrówki, bo 10 lat temu ciężarne nie miały tak dobrze jak dzisiaj.
Przez ostatnie lata wiele się zmieniło, na lepsze. Społeczeństwo nie traktuje już ciąży jak zaraźliwej choroby, ale i ciężarne głośno nie krzyczą, domagając się specjalnego traktowania. Może idzie za tym świadomość oraz odpowiedzialne macierzyństwo (z pełną rodziną, zabezpieczeniem finansowym), wiecie… taka chęć posiadania życia, jakie serwują nam kolorowe magazyny. Przecież każda matka to biegająca na szpilkach Kim Kardashian, ubrana, zwłaszcza w ciąży, w kreacje od najlepszych projektantów. W dążeniu do tego, pierwsze dziecko rodzimy późno, jest wychuchane, wyczekane… a my świadome tego, że świat stoi dla nas otworem, nie znamy już barier i ograniczeń. Chcesz podróżować ? Zrób to. Co za różnica czy uzewnętrznisz się w toalecie własnego domu, czy przy palmie na tajskiej plaży? Co za różnica czy będziesz pomykać w Kubotach po wrocławskim bruku ulicznym, czy też pobiegasz na boso po hiszpańskich piaskach? Jeżeli ma się coś wydarzyć, to się wydarzy, choćbyś nie wiem jak bardzo się pilnowała. Trzeba więc tylko uważać aby w tym zapatrzeniu na kolorowe okładki nie zgubić tego co najważniejsze – siebie samej. Wsłuchaj się w swoje potrzeby, bo gdy maluch się urodzi, nie będziesz mieć na to siły. Przynajmniej przez jakiś czas.
Ja z ciąży nie potrafiłam się cieszyć, nie miałam siły do życia, nie miałam warunków do podróżowania, nie miałam pieniędzy na podstawowe potrzeby, miałam natomiast tylko i wyłącznie czarną wizję swojej przyszłości. Nadrabiam jednak wszystko po latach, osiągnęłam pewien status, który pozwala mi podróżować i cieszyć się dzieckiem. Niestety, wiele wyrzutów i myśli zostało w głowie do dzisiaj… wiele lat zostało straconych bezpowrotnie.

A jakie są Wasze doświadczenia? Podzielicie się nimi w komentarzach?
Warto podróżować zawsze. My w 5 mc spędziliśmy 2 tygodnie w „kamperku” nad morzem, daleko od kolorowych deptaków za to krok od lasu i 200 metrów od plazy 🙂 !
Pewnie! Relaks i wypoczynek, nawet ten aktywny, na pewno lepiej służy niż np siedzenie w biurze. A mdłości i senność w przyjemnych okolicznościach przyrody stają się jakby nieco bardziej znośne:)
Gratuluję dużo zdrowia i sił
Dzięki!
Co do ciąży, to nie mam doświadczeń i nigdy nie będę mieć (biologia). Zresztą może to brzmi głupio u mnie, ale wydaje mi się, że nie nadaję się na posiadanie dzieci… ale podróżującym w ciąży i ich nienarodzonym dzieciom (oczywiście, jak dzieci się urodzą, to też 🙂 ) życzę, żeby pojeździły trochę po świecie! 🙂
Szymon, Ty odnajdziesz się w każdej tematyce 🙂
Trzymam kciuki
Przydadzą się 🙂
Ja tam wszystkim polecam podróżowanie z brzuszkiem 🙂 Nawet jak ma się taki, jaki ja miałam – czyli ooooogromy arbuz 😉 Mogłam na nim postawić talerz i miałam miejsce na szklankę 😉 Oczywiście, jeżeli nie ma żadnych szczególnych przeciwwskazań zdrowotnych. Ja w 8 miesiącu, z wielkim brzuchem i drugim dzieckiem byłam w Chorwacji i … łaziłam po Jeziorach Plitwickich, w tym w czasie 3 godzinnej burzy z ulewą 🙂 A jaka byłam dumna z wielkiego brzucha oklejonego mokrym podkoszulkiem! Ale dla odmiany nie zdecydowałabym się na podróż przez pierwsze 4 miesiące, kiedy organizm nie przyjmował nawet suchej bułki i wszystko dzielnie oddawałam toalecie kilkanaście razy dziennie…. Także wszystko zależy od tego, jak się przechodzi ciążę 🙂 Powodzenia i dużo cierpliwości 🙂
W pierwszej ciąży ani razu nie wsiadłam do samolotu. Wszystko było dla mnie nowe, nie wiedziałam jak będę czuć się jutro. Teraz jestem w drugiej ciąży i nie zamierzam siedzieć w miejscu, tylko normalnie podróżować. Teraz już wiem, że to nie choroba, że wszystko będzie dobrze, bo tak być musi. Właśnie mam za sobą dość intensywny roadtrip po Lubelszczyźnie, a plany tylko wypełniają kalendarz -)
Jak lubelszczyzna, to pewnie i piękne Roztocze 🙂 Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego
I później rosną nam mali podróżnicy 🙂 zawsze podziwiam podróżujących z dziećmi, bo niestety wiele osób rezygnuje z tego, bo z moja mała to się nie da pojechać… ale teraz wielki ukłon dla mam z brzuszkami :* a Tobie życzę zdrówka :*
Ja też zaczęłam podziwiać 🙂 Dziękuję 🙂
W moim przypadku narodziny dziecka zatrzymały wszystkie wspólne plany wyjazdowe na najbliższy czas.
Adam, wcale mnie to nie dziwi. Sama ciąża, a co dopiero pojawienie się dziecka na świecie, to wielka rewolucja. My jednak ciągle wierzymy, że się da żyć bez poświęcania swoich pasji. A co konkretnie było powodem zaprzestania wyjazdów w Twoim przypadku, jeśli mogę zapytać? Macie obawy przed zabraniem maluszka w świat? Czy może to kwestia wygody albo finansów?
Moje podróżowanie w 7 mies bardzo milo wspominam.mialam wyjątkowo duzo energii na zjechanie Polski wzdłuż i wszerz. A na plaży,z ogromnym brzuchem bylam nielada atrakcją 🙂
Super wyszło!
podziwiam Was wszystkie bardzo!
Czekałam na taki tekst. Temat mnie bezpośrednio nie dotyczy, ale jestem ciekawa jak kobiety w takiej sytuacji godzą podróżowanie z ciążą i potem jak już dziecko się pojawi…
Kasia, nie jestem pewna czy dobrze Cię rozumiem, ale chyba tak godzą: http://careerbreak.pl/2016/01/07/blogerzy-podrozniczy-o-podrozowaniu-z-dzieckiem/ 🙂
Zdjęcia Kasi z Vanilla Island – mega!
a do Moniki z wroclot – mam nadzieję, że teraz jest trochę inaczej z tym podejściem do młodych kobiet w ciąży. jak by nie patrzeć, 19 to już pełnoletność i nic nikomu do tego, czy kobieta jest w ciąży, czy nie. a lekarz z takim tekstem powinien nauczyć się czym jest takt. przykro się robi czytając, jak miałaś pod górkę.
Mnie także urzekło to zdjęcie 🙂
Z zainteresowaniem czytam 😉
Czytaj czytaj, wszystko przed Tobą 🙂
Pamiętam jak w Birmie spotkałam dziewczynę w ciąży, która podróżowała solo. Spędziłam z nią jeden dzień i w ciągu tych kilkunastu godzin poznałyśmy masę innych backpakersów. Za każdym razem opowiadałyśmy tę samą historię „skąd jesteś, gdzie byłaś, co robisz dalej” i gdy ona mówiła, że jest w ciąży spotykała się ze zdziwieniem i niezrozumieniem. Zdanie „choroba to nie ciąża” wypowiedziała chyba 10 razy ;).
Naprawdę? Aż takie zdziwienie to budziło?
Świetny tekst! Sama mam trochę takie wahania i może w sumie i samolubnie trochę odkładam ciążę, bo tyle do zrobienia i tyle miejsc do zwiedzenia…
Ciąża nie musi być przeszkodą, ale może. Nie przewidzisz jak będzie. Trzeba korzystać z życia póki można
O matko (dosłownie i w przenośni), bardzo odważna sprawa. Ja bym się nie odważył i chyba też nie będę miał okazji sprawdzić. Następny temat może o porodzie w podróży. (-;
Aż takiego hardcoru nie przewiduję 😉
Czasem po prostu lepiej posiedzieć w domciu pod ciepłym kocykiem. (-;
wszystko chyba zależy od samopoczucia. Nie ma sensu robić czegoś na siłę 😉
Myślę, że jeśli samopoczucie jest dobre i nie ma przeciwwskazań, to warto podróżować, jeśli ma się na to ochotę. Ja w trakcie ciąży odbyłam już jedną dalszą podróż i kilka krótszych. Nie żałuję:)
Temat bardzo ciekawy bo przyznam, że będąc w ciąży wiele razy zastanawiałam się nad wybraniem gdzieś dalej jednak ciąża była zagrożona i z tej przyczyny nie było mi dane doświadczyć tego uczucia. Jednak nigdy nie mówię nie, może przy drugiej ciąży wyruszymy gdzieś w dwupaku 🙂
W sumie nie wiem,czy sama bym się odważyła podróżować będąc w ciąży. Chociaż czytając te relacje dochodzę do wniosku, że warto 🙂
Szczerze mówiąc ja osobiście nie pamiętam nic przyjemnego w podróżowaniu z brzuszkiem, za to pamiętam, że ciągle było mi niewygodnie, chciało się siku co parę kilometrów i spać co dwie godziny 😉 Był na to czas przed i po, a przez te kilka miesięcy chyba lepiej skupić się na innych przyjemnych rzeczach 🙂
Nie do końca podoba mi się takie trochę „lekkie” traktowanie ciąży. Myślę, że jest czas na podróżowanie i na rodzenie dzieci.
Ja w 25 tygodniu wyruszyłam w trzytygodniową podróż do Japonii. Bilety na samolot kupowaliśmy zanim dowiedziałam się o ciąży. Jako, że przebiegała ona książkowo i bez komplikacji to lekarz nie miał przeciwkazań do wyjazdu. Łatwo nie było, zwłaszcza w drodze powrotnej, gdy w 28 tygodniu brzuch wystawał już znacznie. Był to jednak jeden z moich bardziej udanych wyjazdów. Mam nadzieję, że dziecko zaraziło się bakcylem do podróżowania.
Gratuluję i życzę dużo podróżniczych przygód z dzieciaczkiem! 🙂
Co prawda ciąża jeszcze przede mną, ale mam nadzieję, że kiedy to nastąpi, będę podróżować. Ważna jest świadomość, że robimy dobrze, a nie to, co mówią inni. Gratuluję i zazdroszczę tej podróży koleją!:)
Wspaniałe podejście! Nie ma co rezygnować z życia, tylko dlatego że brzuch jest większy 😉
Ja tez jestem za tym ze marzen nie wolno odkladc bo jak sie je odlozy to one juz nie wroca, mozna o nich zapomniec. My juz 4 lata przekladamy nasza podroz poslubna, moje marzenie nie jest wielkie chcialam sie znalezc na plazy w Chorwacji, pluskac sie w pieknym blekitnym czystym morzu, wygrzewac sie na piaszczystej plazy i patrzec na piekne gory. Co roku mam nadzieje ze uda nam sie wkoncu wyjechac, tego roku mamy troche wiecej mobilizacji, bo nasz maluch bedzie mial juz prawie poltora roku i czas na pierwsze pokazywanie swiata 🙂
Ciekawy artykuł.
Ja właśnie wróciłam z wakacji nad Bałtykiem. Jestem w 5 miesiącu. Byliśmy z mężem na wczasach dla przyszłych rodziców Babymoon na Wyspach w Świnoujściu. Super Hotel, wysoki poziom SPA, zajęcia Yogi i spotkania w Akademii Super Rodzica a na koniec jeszcze sesja zdjęciowa. Wróciłam wypoczęta i czuję się wspaniale. Teraz już tylko czekamy na nasze maleństwo 🙂
No hej przecież ciąża to nie choroba i w innym państwach też są szpitale w razie czego, także jechać ! Ja sama podróżowałam w ciąży i nie było problemu. W 7 miesiącu znalazłam ofertę na TopDeals4Travel i nawet się nie zastanawiałam, poleciałam:D
Ja bylam w 2-3 miesiacu ciazy w Nepalu- podroz trwala 40 dni.Oprocz zwyklych problemow z flora bakteryjna nic sie nie dzialo. W 6 miesiacu ciazy wypada mi woodstock- jesli nadal wszystko bedzie okey zamierzam jechac 🙂
Uważaj na siebie 🙂 Trzymam kciuki, żeby się udało. I daj znać jak było jak wrócisz 🙂
To chyba zależy od znoszenia ciąży i samopoczucia. Ja osobiście nie wyobrażam sobie, że mogłabym podróżować po świecie w ciąży, bo strasznie źle się wtedy czułam. A tak poza tym, podróże kocham.
Zdecydowanie tak! Dlatego właśnie zaprosiłam do tworzenia tego artykułu inne osoby – żeby pokazać, że u każdej przyszłej mamy to wygląda inaczej. Serdeczności!
Witam,
Próbuje znaleść jakies informacje o podróży w 4mc ciąży do Azji (Wietnam). Czy ktos był ma jakieś doświadczenia?
Pozdrawiam
W ciąży nie mogłam być dalej niż 20 min. Od toalety. Wszystkie marzenia jak to odpocznę w drugiej ciąży legły w gruzach. Nie mogłam nawet pójść po starszą córkę do żłobka bo po drodze musiałam wstąpić do przychodni po drodze. Nawet do parku nie mogłam wyjść…
Mi ciąża daje ogromną ilość energii. W pierwszej poleciałam do Rzymu który zwiedziłam bardzo dokładnie a nawet wyszłam na kopułę Bazyliki Św. Piotra po schodach sztuk 537! To był 8 tc. Nic mi nie było, czułam tylko mdłości podczas lądowania samolotem😊Potem już w 29 tc pojechałam samochodem na tydzień do Chorwacji gdzie czułam się super, zero jakichkolwiek dolegliwości, po prostu bajka. Teraz w drugiej ciąży o ile lekarz nie wyrazi sprzeciwu zamierzam pojechać znów do Chorwacji. Tym razem będzie to początek 32 tc😉
Pieknie powiedziane.